3.07.2013

Dobór naturalny

W pewnym momencie otworzył oczy, a drażniące wzrok światło żarówek nie pozwoliło mu na zorientowanie, gdzie tym razem się znalazł. Nie myślał zbyt dużo, gdy postanowił zdać się na inne zmysły. Toteż niemal natychmiast słuch zaszczycił go równomiernym stukotem i zagłuszonym szumem prędkości, płyn w błędniku drżał wraz z każdym mocniejszym dźwiękiem, mięśnie natychmiast zbuntowały się o niską jakość plastikowego siedzenia. Powoli człowiek zaczął rozróżniać kształty i barwy, potwierdzając słuszność organizmu.
Jechał pociągiem.
Zamrugał kilkakrotnie, by przyjąć ogrom tej informacji, a spłynęła na niego fala niepohamowanej adrenaliny. Rozejrzał się w niepokoju po przedziale.
- Cholera - mruknął, waląc pięścią  w ścianę, by zaraz po tym rozluźnić ją i opaść bezwładnie na oparcie. - Zabiją mnie.
Mężczyzna poklepał się po kieszeniach, nawet nie prowizorycznie, lecz po prostu w celu ustalenia kolejnego faktu. Nie miał po co szukać telefonu, zwłaszcza że, sądząc po sytuacji za oknem, już dawno minął stolicę, gdzie kradzieże były na porządku dziennym. Westchnął głęboko i zmusił swój mózg do intensywnej pracy w celu ustalenia jakiegoś planu awaryjnego.
- Wysiądę na najbliższej stacji, znajdę pociąg powrotny - powiedział po chwili - i przestanę mówić do siebie.
Pokręcił głową z dezaprobatą i, podnosząc brwi do granic możliwości, sięgnął do plecaka po paczkę papierosów. Bez zastanowienia włożył jednego do ust i odwrócił się plecami do tabliczki "zakaz palenia". Z pewnością mandat był ostatnią rzeczą, która mogła go obchodzić, zaraz obok straty pracy. Teraz liczyły się tylko najbliższa stacja i jak najszybszy powrót do domu. Nawet nie dbał o to, że przez najbliższe miesiące spać będzie na twardej, filcowej niemal, kanapie z rozjuszoną żoną u boku, wypominającą mu ślad pasty do zębów na umywalce. Intrygowały go tylko strużka dymu wydobywająca się miarowo z ust oraz myśl o nocy spędzonej na gołej płycie peronu w oczekiwaniu na spóźnioną kolej. Może przez przypadek kieszonkowcy ominęli zawartość jego portfela, to nawet stać by go było na noc w jakimś brudnym, ale przynajmniej tanim, motelu. Zawsze lepsza alternatywa niż walka z bezdomnym o kawałek zadaszonej ławki na dworcu.
Ciemnowłosy zaciągnął się papierosem, poczuł, jak trucizna rozpływa się po płucach, stawiając przed oczyma te wszystkie rentgenowskie zdjęcia nowotworu, którymi szczuje się młodocianych nałogowców, by uświadomić im, że umrą, nieważne jakimi byli ludźmi, jakie mieli marzenia, ambicje, stres, który próbowali wypalić. Mężczyzna nigdy nie myślał, by posłuchać rady lekarzy, twierdząc, że lepiej spotkać śmierć z lekarstwem na smutki zawiniętym w papierowy filtr, niż z niemocy po jego sięgnięcie. Wydmuchnął dym, celując w skrzynkę zawieszoną przed nim na wysokości oczu.
Nagle drzwi przedziału trzasnęły głucho i wyszedł z nich wysoki człowiek ubrany w granatowy garnitur, z kieszeni którego zwisał identyfikator. Na głowie mieściło się charakterystyczne dla tego zawodu nakrycie, pozostawiające część twarzy w cieniu. Podróżny próbował z mimiki wywnioskować, ile przybyły miał dziś pracy za sobą i jak wiele z tego jest wprost proporcjonalne do wymniemanej grzywny. Co, jak co, ale kłótnia z konduktorem akurat w tej sytuacji z pewnością nie skończyłaby się na przyjacielskim uścisku dłoni. Czekał więc, aż kontroler podliczy wszystkie punkty prawne, ani na chwilę nie przeszkadzając sobie jego obecnością. Ważniejsza była coraz bardziej zmniejszająca się ilość tytoniu.
Konduktor był jednak wzorem cierpliwości, nie wyrażając swoją twarzą dosłownie niczego. Wpatrywał się jedynie w dal za oczodołami potencjalnej ofiary, przewiercając jego czaszkę jakby w poszukiwaniu czegoś, co znane jest zaledwie w tym fachu. Gdy mężczyzna w końcu wypuścił z siebie ostatni obłok, ugniatając końcówkę filtra na klapie kosza, przybyły odwrócił głowę na wprost i wypowiedział mechanicznie do wagonu, jakby nie zauważając braku reszty podróżnych:
- Chciałbym poinformować, iż zbliżamy się do ostatniej stacji na linii naszego pociągu. Prosiłbym o przygotowanie się do opuszczenia pojazdu. Dziękuję.
Po tym odwrócił się na pięcie i nie zmieniając postawy, wyszedł.
Ciemnowłosy westchnął głęboko, kręcąc głową. Gdyby kontroler był kobietą, byłby niemal pewien, że to zespół napięcia przedmiesiączkowego, czy cokolwiek temu podobne. Znał to aż za dobrze z własnego doświadczenia - nieraz odwiedzał doktora z przeciągłym bólem kręgosłupa po kilku nocach na niewygodnej sofie.
Natychmiast potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej myśl o szpitalach, w których roiło się od tych nieszczęsnych plakatów o szkodliwości nikotyny. Podniósł się, włożył płaszcz i okręcił wokół szyi do niczego niepasujący czerwony szalik, który żona wydziergała na kursie robienia na drutach dla początkujących. W sumie do samej włóczki, z jakiej został zrobiony, mężczyzna nic nie miał - szalik był ciepły i miły w dotyku. Za to jego wykonanie, nierówne i źle ponaciągane oczka oraz jaskrawy kolor, wołały o pomstę do nieba. Nie śmiał jednak powiedzieć tego kobiecie w twarz, o nie. Skończyłoby się to już nie tyle kanapą, co wyjazdem do matki; gorszej teściowej niż w amerykańskich komediach. Dlatego pogodził się z nową częścią garderoby, puszczając mimo uszu kąśliwe uwagi na temat jego osoby w pracy.
Podróżny wyszedł z przedziału i stanął naprzeciw drzwi, leniwym wzrokiem odprowadzając kolejne zarośnięte gęsto konary drzew za szybą. Powoli tracił nadzieję na jakiś cywilizowany dworzec z kafejką internetową, a umysł podsunął mu obraz pojedynczego peronu w środku lasu, od którego prowadziła tylko jedna błotnista droga. A może pociąg szybko zawróci, konduktor napije się jakiejś uspokajającej herbatki i wznowi kurs w drogę powrotną? Mężczyzna prychnął pod nosem, drwiąc z własnej naiwności. Był wręcz pewien, że prędzej dojdzie do domu piechotą, niż maszyna zaszczyci go swą obecnością jeszcze dzisiejszego dnia.
Wtem kolej zahamowała znienacka. Wyjście rozwarło się, witając chłodnym jesiennym wiatrem, który natychmiast ocucił człowieka i zmusił do ruchu. Wyskoczył jak oparzony akurat w momencie, gdy wagon ruszył - tak jakby pojazd wypluł go z siebie i pognał dalej.


[maj 2013]


Ciemnowłosy ze zdumieniem pozbierał godność z betonu, pogładził otarte kolana i dłonie, które ucierpiały w bliższej konfrontacji z peronem. Rany piekły go niemiłosiernie, choć wiedział, że to zaledwie kropla w morzu bólu, które całą swą okazałość objawi po oczyszczeniu krwi z adrenaliny. Zaniepokoił się głównie dlatego, gdyż zazwyczaj takie zadrapania nie przyciągają jego uwagi. Próbował dopatrzeć się jakichś ewentualnych ciał obcych pokroju stłuczonego szkła, jednak mrok panujący na stacji całkowicie mu to uniemożliwił. Wzruszył tylko ramionami, niedbale ocierając ręce o płaszcz.
Mężczyzna podniósł wzrok i rozejrzał się w poszukiwaniu rozkładu jazdy. O ile w obrębie peronu nie było to problemem, o tyle zorientowanie się w terenie graniczyło z cudem - owinięty był gęstą mgłą jak ten nieszczęsny czerwony szalik wokół szyi. Człowiek poczuł się odrobinę zdominowany przez nieznaną okolicę i to nie tylko z powodu ograniczonego pola widzenia. Skierował się ku zawieszonej na słupie liście odjazdów i w słabym świetle migocącej żarówki, ciągnął palcem po kolejnych kolumnach.
- To chyba jakiś żart - mruknął, wymieniając w duchu najgorsze przekleństwa. Data na kartce wskazywała rok niewiele po upadku komunizmu, a sądząc po nieistniejących już połączeniach, z pewnością była nieaktualna. Nagle brunet zdał sobie sprawę, w jak wielkiej norze wylądował i jak ciężkim będzie wydostanie się z niej. Przed oczyma stanęła mu lista priorytetów z jedną już tylko pozycją - wrócić. Nieważne jak, nieważne czym, nieważne za ile. Wrócić, i to jak najszybciej, nawet za cenę tej zasranej wersalki.
Nie miał celu pozostawać dłużej na wymarłym dworcu. Musiał znaleźć miasto, wieś, osadę - cokolwiek, gdzie będzie mógł skorzystać z usług transportu. Na chwilę w głowie mężczyzny pojawiła się myśl zakupu konia w ostateczności, ale zaraz rozwiał te pomysły, zawężając kryteria: transport, który nie wymaga tresury.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, skierował się w stronę przejścia. Ominął tory, mało nie potykając się o kolejne, schowane przed światłem ulicznej latarni, przeszedł pod chyba od lat niepodnoszonym szlabanem i ruszył do obskurnego budynku, który w jego mniemaniu mógł być miejscową wersją dworca kolejowego. W jakim celu podążył akurat do tej opuszczonej placówki? Zaryglowane drzwi i okna raczej nie świadczyły o usługach informacyjnych, a parking z taksówkami mógłby być ostatnim, czego mógł się spodziewać.
Nagle zerwał się silny wiatr, pod którym ugięły się nagie, powykrzywiane w agonii drzewa. Mężczyzna chwycił za łopocące poły płaszcza i podniósł kołnierz, by zatrzymać ciepło przy sobie. Czasem naprawdę żałował, że nie potrafił się ubrać stosownie do pogody. Zacisnął powieki, wgryzł się w wargę i dygocząc, czekał aż podmuch minie.
Wiatr przeszedł równie szybko i niespodziewanie, jakby ktoś zatrzymał go ot tak, pstryknięciem palców, jak dzieje się to w tych luksusowych pokojach hotelowych, w których wystarczy klasnąć, by światło zgasło. Człowiek otworzył niechętnie oczy, wiedząc, że raczej nie spotka czekoladki z likierem na poduszce, ale mimo wszystko marząc o chociażby chwilowym pobycie we własnym domu, własnym łóżku, z własną żoną u boku. Niemal natychmiast rozwiał te naiwne, dziecięce myśli panoramą opustoszałego miejsca, w którym się przez własną głupotę znalazł.
Spojówka raz jeszcze przesunęła się po gładkiej powierzchni oka, źrenica powiększyła się do granic swych możliwości, soczewka próbowała akomodacji na wszelkie sposoby, błądząc beznadziejnie i w popłochu po ciemności. Mężczyzna czuł, jak wzrok odpływał gdzieś w górę, sam nie był do końca pewien czy w stronę gwiazd, czy może wnętrza głowy, jednak nie dawało to ukojenia. Przeraził się. Stał się ślepcem.
Nieudolnie podejmował próby wytłumaczenia sobie tego zjawiska, a teza oślepiającego wiatru wpędzała w obłęd. Chciał krzyknąć, wyrazić swój strach, niemożność ujrzenia świata, którego tak teraz nienawidził, a jednocześnie pożądał, lecz głos uwiązł mu w gardle, jakby struny głosowe się roztroiły, poplątały ze sobą, tworząc nierozwiązywalny supeł.
Nagle wyczuł czyjąś obecność. Nie namacalnie, rzecz jasna, lecz duchem, umysłem. Otworzył usta, jednak to nic nie zmieniło, dalej trwał z tajemniczą osobą w całkowitym milczeniu, twarzą w twarz; nawet mięśnie odmówiły współpracy. Był zdany wyłącznie na łaskę, bądź jej brak, jegomościa, który, wydawać by się mogło, świdrował pusty wzrok mężczyzny. W pewnym momencie, nie wiedzieć czemu, ślepiec zaczął być wręcz pewien, że stoi przed nim starsza, niska kobieta o czarnych jak ciemność wokół poszarpanych włosach, ubrana w łachmany. Nie musiał schylać głowy, by wiedzieć, że staruszka ma na sobie podarte, znoszone przez lata obuwie, z których gdzieniegdzie wystawały blade, kredowe palce. Czuł, że czarnowłosa drży, słyszał, jak jej zęby obijają się o siebie, mięśnie kurczą z zimna. Zauważył, że dłonie kobiety emanują zupełnie inną energią od reszty ciała. Potężniejszą.
Niemal natychmiast zrozumiał. Wszystko opierało się tu na handlu, lecz pieniądze nie miały większej wartości. Monety traktowano raczej jako źródło niewielkiego wzbogacenia u złomiarza. Mężczyzna nie miał ochoty zagłębiać się w sposób, jaki ta informacja do niego dotarła. Wolał być nieświadomy, a przytomny.
Jak oparzony zdjął płaszcz i po omacku podał go staruszce, a ta rzuciła się na ubranie jak jego żona na czerwone szpilki z metką "-70%". Podróżny wsłuchiwał się tęsknie w szelest tkaniny, która układała się na stanowczo za wątłych ramionach, końcami dotykając ziemi. Żałował, że tak szybko pozbył się najcenniejszej, jaką miał do zaoferowania na tych ziemiach, rzeczy. kobieta jednak doceniła towar, a jej giętkie palce o przydługich paznokciach zaczęły zbliżać się do twarzy nowego klienta, wykonując w powietrzu pełzające ruchy. Jakby dziewięć małych wężyków, poza jednym, z którego została niecała połowa i najwyraźniej nie mógł towarzyszyć reszcie, dążyło na spotkanie z ciemną otchłanią oczu mężczyzny, do momentu, gdy jeden z nich wbił się w ślepą źrenicę, niczym plemnik spełniający swą ostatnią rolę, i pomimo krzyku ofiary, nie ustępował, póki nie doszedł do celu.
Mężczyzna zaczął wątpić w swą asertywność. Właśnie nabierał przekonania, jak bardzo był naiwny - dał człowiekowi płaszcz, ten wydłubał mu oczy, pewnie odprawi pradawne modły nad jego zwłokami, posadzi na palu i będzie straszyć nimi małe dzieci. Normalne, czego innego mógł się spodziewać? Gdyby nie piekielny ból, z pewnością wrzask miałby swą genezę we wściekłości. Dlatego tak bardzo go zdziwiło, że się mylił.
Palec kobiety tak długo świdrował oczodoły, aż zatrzymał się w pewnym punkcie, który ciemnowłosy określił roboczo mianem włącznika. Jedno kliknięcie i czar prysł - odeszła agonia, staruszka zniknęła, a on stał w tej samej pozycji, co wcześniej, mrugając z niedowierzaniem oczami. Podniósł głowę w górę.
Żółć firmamentu przyćmiewała blask tysięcy drobnych czarnych punkcików, trzy lawendowe księżyce zaczęły układać się względem siebie. Podróżny rozejrzał się dokoła, oglądając raz jeszcze tą samą, powykręcaną roślinność barwy błękitu. W powietrzu unosiły się maleńkie światełka na kształt płatków śniegu.
Dlaczego wcześniej tak niepokoił się tym miejscem?

4 komentarze:

  1. Piszesz inaczej niż reszta, przez co tekst jest intrygujący, lecz trochę zagmatwany również. Widzę tu logikę, a nic tu nie musi być realne - to twoje opowiadanie i ty je kreujesz.
    Świetny rozdział.
    Pozdrawiam ;)

    PS. Założyłam nowego bloga, zapraszam w wolnym czasie:
    http://anata-ga-hozon-shiharau.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst jest chaotyczny, a do tego jest tu mało akcji. W ogóle nie wiem, co ta część wnosi do akcji ... według mnie nic.
    Następna sprawa - twoje opowiadania odbywają się w czasach współczesnych, lub coś koło tego, więc strony o nazwie : 'fosa', 'władca' czy 'sojusze' są według mnie bez sensu. Mimo wszystko podoba mi się styl pisania, więc zapewne nie długo jeszcze tu zawitam

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś czułam, ze mi się spodoba. Ja za to uwielbiam rzeczy nielogiczne i nierealne. Strasznie podoba mi się Twój styl. Poza tym, ja tutaj nic chaotycznego nie zauważyłam. Z chęcią poczytam sobie wcześniejsze publikacje. Nie moge się doczekać następnych części tego opowiadania. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. No to mam szczera nadzieje,kochana i checi jeszcze wieksze, aby pomoc w zemscie, bo groteska to słowo klucz do mojego serca :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine