12.12.2012

Odwaga

Dwunasty grudnia roku pańskiego 2012.
"Początek jest końcem, a koniec początkiem" widniały słowa na starej, mosiężnej tablicy krzywo zawieszonej na bramie przykościelnego cmentarza. Solidne żelazne pręty uginały się pod ciężarem obrastającego je bluszczu, tak że z trudem można było dojrzeć za nimi choćby smugę światła, nie wspominając już o mężczyźnie przemierzającym brukowane ścieżki z zabrudzoną łopatą w dłoni, której kant pozostawiał za sobą długą, wyżłobioną smugę w kamieniu. Ciekawy sytuacji przechodzień mógłby podążyć za tajemniczym, odzianym w czerń człowiekiem, jednak nawet zażyłe śledztwo nie byłoby w stanie zaprzeczyć temu, że owa osoba była po prostu zwykłym grabarzem podczas wykonywania swojej niewdzięcznej roboty. W końcu też doczekałby się końca jego wędrówki przy jednym ze starych, już dawno zapomnianych przez wszystkich nagrobków, którego właściciel od wieków pozostawał bezimienny z dwoma, jedynie, pierwszymi literami nazwiska będącymi w stanie uchronić się przez te wszystkie lata przed korozyjną działalnością matki natury. Na tym zwykły obywatel zapewne skończyłby swoje podchody i oszczędziłby sobie widoku niehumanitarnych działań nakazanych przez zarządców cmentarzy. Jednak ciemnowłosy mężczyzna nie miał wyboru - taka była jego praca, z której był w stanie utrzymać żonę i dwójkę ukochanych dzieci. Jego rezygnacja wiązała się z głodem i powrotem do tamtych czasów, kiedy to zmuszony był zaciągać rodzinę po ośrodkach dla bezdomnych. Niemal natychmiast brunet potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej ponure myśli i powrócił nimi do rzeczywistości.
Wyciągnął spalonego niemal do końcówki filtra papierosa z ust i ugasił go, wkręcając czubkiem buta w pożółkłą trawę. Obejrzał się dyskretnie, bardziej z przyzwyczajenia, aniżeli potrzeby, i wykonał niewielki znak krzyża na klatce piersiowej.
- Rozkazy - wytłumaczył się szeptem. Łopata zabłysnęła w słońcu i z impetem wbiła się w krzak ogrodzonego niewielką ilością betonu bluszczu.
Wtem, grobową ciszę przerwała delikatna, acz nieustępująca sentencja krótkich dźwięków, jednak to wystarczyło, by przyprawić mężczyznę niemal o atak serca. Drżącymi dłońmi odwinął rękaw koszuli i stanął oko w oko ze sprawcą zamieszania. Zegarek z elektronicznym wyświetlaczem, który kupił po promocji podczas wyprzedaży, nie wskazywał żadnej chęci zaniechania odtwarzania już powoli denerwujących sygnałów, a pozbycie go baterii nie przynosiło żadnych skutków - cokolwiek właściciel nie zrobił, tarcza zegara cały czas wskazywała tę samą godzinę - 12:12.
W końcu jednak cierpliwość grabarza się skończyła. Zerwał urządzenie z ręki, cisnął w ziemię i usiłował uciszyć butem, tym razem z oczekiwanym efektem. Niezdecydowanym ruchem dłoni przetarł czoło i westchnął głęboko. Nie można było zaprzeczyć, że był realistą, a strata zegarka była w tym wypadku dosyć kosztowna. Pochylił się, by podnieść pozostałości po urządzeniu.
Nagle z ziemi z niesamowitą prędkością wystrzeliła mdła ręka, chwytając mężczyznę z niesłychaną siłą za przegub nadgarstka. Człowiek krzyknął, klnąc i usiłując wyrwać się z uścisku, jednak na próżno. Jedyne, co był w stanie robić, to zmuszać serce do cięższej pracy, oddychać spazmatycznie i płytko oraz obserwować, jak z ziemi wydostaje się coraz więcej fragmentów martwego ciała, które, nie wiadomo dzięki jakiej mocy, zaczęły łączyć się w jeden zgrany szkielet pokryty workowatą, zapadniętą skórą. Niedługo grabarz musiał czekać na głowę, której cienkie pojedyncze nitki włosów skręcały się podczas obrotów czaszki po powierzchni gleby. Brunet zaczął wrzeszczeć głośniej, już nie tyle z przerażenia wywołanego początkowym zaskoczeniem, co z ogromnego strachu z obserwacji, jak głowa przyciągnięta została do kręgosłupa, niczym ferromagnetyk do magnesu o niezwykłej sile. Mężczyzna zaczął szamotać się w amoku, dopuszczając swoje struny głosowe do wydawaniu krzyków o niezwykle wysokiej częstotliwości. Nagle adrenalina zmusiła go do aktywnego działania - grabarz uderzył z całej siły w przedramię zwłok, a to odpadło i poczęło wić się po ziemi. Brunet nie miał zamiaru tracić okazji i rzucił się do ucieczki. Biegł na oślep przed siebie, nie oglądając się, nie zważając na przeszkody, w duchu przeklinając szefa o wydzielenie mu grobu najbardziej oddalonego od wyjścia cmentarza. Nie myślał już o niczym innym, tylko o jak najszybszym wydostaniu się z tego szaleństwa. Los zadrwił jednak z mężczyzny, podkładając mu pod nogi zawalony nagrobek, o który potknął się i wyłożył jak długi, tracąc wywalczoną szansę na zawsze. Z podłoża wokół niego wyrosło tysiące par rąk, które wciągnęły go w podziemia.
Rozległ się krzyk człowieka ćwiartowanego żywcem na części.

***

Liceum Ogólnokształcące - chluba tamtejszego grona pedagogicznego, zmora uczniów pragnących jedynie dobrej zabawy po paru kieliszkach. Któż jednak mógłby się domyślić, że ci idealni i, wydawać by się mogło, nieskazitelni studenci po skończonych zajęciach witali do pobliskich barów i tam odświeżali swe zmęczone umysły kolejnymi promilami? Nikt, albowiem do tej pory ta zepsuta młodzież miała dobre i szczere intencje, a prekursorem nowej rzeczywistości był On - chłopak o barwie włosów najciemniejszej z nocy, wysokiej i dobrze zbudowanej posturze oraz wiecznie naćpanym wzroku o szarych tęczówkach. Wśród osób płci przeciwnej z pewnością wzbudzał zachwyt, natomiast w grupie przyjaciół - respekt obranym stanowiskiem dowódcy. Nie trwało to długo, jak reszta wraz z Nim zaczęła wychodzić za szkołę na papierosa i do baru na piwo. Warto też nadmienić, że to w Jego towarzystwie po raz pierwszy uczniowie spróbowali alkoholu, który do tamtej pory wydawał się czymś tak odległym i niedostępnym. To On pokazał im wspaniały świat pod wpływem narkotyków, On też był osobą decydującą na ile, i z których lekcji można uciec, pozostawiając dobrą reputację wśród nauczycieli. Mógł wśród zacietrzewionej młodzieży wydawać się nawet posłannikiem samego Boga, który został zesłany, by pomóc im odnaleźć prawdziwe przyjemności w życiu; bohaterem widzianym w świetle chwały, odwagi i niesamowitej wiedzy życiowej - co z tego, że z matematyki miał zagrożenia, skoro potrafił sam własnoręcznie wykonać skręta i to w dodatku na jednej lekcji bez wpadki przed profesorem. No kto, jak nie Bóg?
Chłopak uśmiechnął się na samą myśl. Nie dość, że mógł robić, co mu się żywnie podoba, to jeszcze pomagają mu Jego, jak zwykł ich nazywać, niewolnicy ("Wyznawcy", zadrwił na tyle głośno, by zwrócić uwagę swojego partnera z ławki). Westchnął głęboko i odwrócił twarz w stronę okna, by wzbudzić w towarzyszu poczucie niepewności i ciekawości - co, jak co, ale sztukę manipulacji opanował do perfekcji. Wzrokiem przeszedł po betonowym boisku do piłki nożnej, dalej po kolejnych oknach drugiego skrzydła budynku, aż zatrzymał się na wręcz bezchmurnym niebu o barwie jasnego błękitu.
Wtem na nieboskłon niczym z wiadra farby, zaczął się wylewać odcień krwistej czerwieni. Chłopak poruszył się niespokojnie i zamrugał kilkakrotnie powiekami, nie dowierzając własnemu zmysłowi. Automatycznie skierował głowę ku wiszącemu nad tablicą okrągłemu zegarowi wskazującemu godzinę równo 12:12. Dokładnie dwudziestu trzech minut brakowało, by obejrzeć zjawisko na żywo, z zewnątrz. Raz jeszcze zwrócił swą uwagę na sytuację za szybą. Tym razem jego wzrok przykuła niewielka, lecz poszerzająca się grudka ziemi, z której zaczęło się coś wydostawać. "Kret?", przeszło mu przez myśl, jednak niezbyt pewnie, zatem powrócił do obserwacji. Nagle z całego terenu, który był w stanie objąć wzrokiem, poczęły tworzyć się owe kopczyki. Zwęził brwi i przymknął delikatnie oczy, chcąc lepiej przyjrzeć się zjawisku, gdy w pewnym momencie przez klasę przeszedł krzyk.
- To są... ludzie! - usłyszał i jakby na zawołanie wszyscy uczniowie rzucili się do okna. Nastała taka cisza, że był w stanie policzyć oddechy wszystkich obecnych, którzy wpatrywali się w wychodzące z ziemi zwłoki. Spokój trwał jednak dopóty, dopóki na boisku nie znalazł się szkolny trener. Serce chłopaka zaczęło bić mocniej, gdy kolejne trupy, niczym robaki, zaczęły z niesamowitą prędkością pełzać w stronę niczego nie spodziewającego się nauczyciela, a krzyk rozerwał Jego gardło niemal tak samo, jak cienkie palce martwych szkieletów szyję trenera.
- Co się... dzieje?! - wrzasnął z wyrzutem w stronę nieporadnej nauczycielki. - Niech mi pani powie!
Niemoc profesora wywołała panikę. Zaczął uciekać, a za nim reszta przerażonych uczniów. Biegł przed siebie, nie patrząc pod nogi, nie posiadając żadnego planu - po prostu w bezsensowny sposób dawał upust adrenalinie. Nagle w Jego głowie zaświtała pewna myśl. Nie krył radości, uświadamiając sobie, jak blisko jest bezpieczne miejsce, gdzie mógłby przetrwać apokalipsę.
Wtem, niemal kilka kroków za sobą, usłyszał wrzask. Odwrócił się machinalnie, czując jednocześnie uścisk na kostce.
- Pomóż mi! - głos towarzysza z ławki był tak przerażający, że spotęgował strach wywołany widokiem zombie pożerającego nogi kolegi. - Błagam!
- Spie... Spierdalaaj! - wrzasnął, z całej siły uderzając go piętą w nadgarstek. - Puszczaj mnie!
Zaczął uciekać, oglądając ukradkiem, jak jego najlepszy przyjaciel zaczyna pokrywać podłogę i ściany korytarza. Histeria powoli rozrywała go od środka, zmuszając płuca do niesamowicie szybkich oddechów - tylko to Nim kierowało: strach przed śmiercią z rąk trupa, nikt się dla niego nie liczył, nikomu nie miał zamiaru pomóc. Biegł po prostu przed siebie w oczekiwaniu znalezienia odpowiedniej kryjówki.
Nagle kątem oka dostrzegł otwarte pomieszczenie do kotłowni. Nie zastanawiał się długo. Wpadł do środka, prędko zamykając za sobą drzwi.
- Ej! Czekaj! - usłyszał, jednak nie widział potrzeby zwlekania ani chwili dłużej. Zamknął grube, stalowe drzwi, zatrzasnął na wszystkie możliwe zamki, obiegł jeszcze całą kotłownię w poszukiwaniu ewentualnych dodatkowych wyjść, a gdy takowych nie odnalazł, usiadł na schodach i zwinął w kłębek, starając się uspokoić oddech. Drżącymi rękoma wyciągnął z kieszeni parę słuchawek, po kilku nieudanych próbach włożył je do wtyku w telefonie i puścił na maksymalną głośność, by zagłuszyć krzyki, łomoty i błagania za drzwiami. Położył się na chłodnym betonie i zamknął oczy z nadzieją zapomnienia i zatracenia się w odtwarzanej muzyce.
Na próżno. Wciąż przed oczyma widniał mu obraz roztrzaskiwanej czaszki kolegi, mozaika wzdłuż korytarza stworzona z tętniczego wylewu i żywe zwłoki wpatrujące się zapadniętymi oczodołami przewiercającymi niemal na wylot.
Nagle skądś wydobył się odgłos tłuczonego szkła. Chłopak podniósł się jak oparzony i cicho schował się za jakimś piecem, dyskretnie podpatrując. Widział, jak przez niewielkie okienko przy suficie ktoś przechodzi, a gdy nogi owej postaci stanęły naprzeciw Niego, serce podeszło mu do gardła, a świadomość zaczęła powoli się zatracać.
- Jest tu ktoś...? - doszedł go cichy, niepewny szept. A więc jednak to człowiek! Czarnowłosy niemal z ulgą wyskoczył z ukrycia, jednak jak szybko wyszedł, tak szybko się cofnął. Stał przed nim nieznany mu dorosły człowiek o czarnym, zakrwawionym ubraniu z emblematem "Policja" na piersi. Kto, jak kto, ale policjant nie stanowił dla niego szczególnego partnera podczas armagedonu. Ten jednak nie wyrażał żadnej chęci zakłucia Go w kajdanki i posłania do więzienia za te wszystkie przestępstwa. Wręcz przeciwnie - na jego twarzy malowała się radość.
- Chłopcze! - podszedł do Niego, wyciągając pistolet z kabury. - Weź to!
Chłopak rzucił mu wzrok pełen zdziwienia i nieufności, na co mężczyzna wyjaśnił:
- Posłuchaj... Być może jesteś jednym z ostatnich żyjących... - zakrztusił się, wypluwając krew. - Jesteś... Wybrańcem! Tylko ty możesz uratować ludzkość! Śpiesz się.
Czarnowłosy spojrzał na policjanta jak na wariata, kręcąc głową.
- Nie... - wyszeptał.
Nagle do drzwi zaczęło się dobijać coś wielkiego, czego koścista sylwetka wybiła dziurę w stali. Otwór powiększał się, aż On był w stanie ujrzeć sprawcę.
- Nie... - powtórzył, drżącymi dłońmi odbezpieczając broń.
Z luki powoli wydostawały się martwe części ciała..
- Nie... - przyłożył pistolet do głowy.
Zombie przedostał się do kotłowni i zaczął w niesamowitym tempie biec ku Niemu.
- Nie! - nacisnął spust. Krew trysnęła na pożółkłe zęby żywego trupa, który niemal natychmiast zajął się swoim świeżo zdobytym posiłkiem, a reszta jego pobratymców ruszyła w stronę umierającego policjanta.
Ludzkość zginęła.

15 komentarzy:

  1. Zombie! Apokalipsa! Kobieto, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem zadowolona, mogąc czytać to opowiadanie. Moje fantazje wypłynęły spod twoich palców i wylądował tutaj.
    Bardzo podobał mi się fragment, gdy niebo zaczęło robić się czerwone, udało ci się to, naprawdę.
    W sumie... cały prolog jest udany. Aż czułam lekki niepokój, czytając o trupach wyłażących spod ziemi.
    Chcę jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz.
      I muszę cię rozczarować... To nie był prolog. Zwykły one-shot mający na celu ukazanie zasad moralnych współczesnego człowieka - a raczej ich brak.
      Była to też prowokacja do tych wszystkich apokaliptystycznych filmów, gdzie główny bohater ratuje świat... Tak mi to nie grało, że stworzyłam własną wersję. ;)

      Usuń
    2. Not tak, moja głupota znowu wypłynęła na wierzch. Coś mi nie pasowało z tym "Ludzkość zginęła.", zastanawiałam się, jak pociągniesz dalej akcję, ale musk zarejestrował, że powyższy twór jest prologiem i koniec.
      O własnie, tu bohater, o dziwo, nie ratuje świata! Też rzuciło mi się to w oczy, ale nie wspomniałam.
      Powiem, że mnie również to się nie podoba, ale schemat się utarł i we wszystkich filmach wybraniec musi ocalić ludzkość przed zagładą, jednocześnie znajdując wielką miłość na całe życie.
      Twoje rozwiązanie o wiele bardziej mi się podoba.
      To tak... Czekam na nowy tekst. Z ogromną niecierpliwością, należy dodać!
      PS Tkwię dumnie w rubryce "Przyjaciele mordercy".

      Usuń
  2. Oto szablon, który zamówiłaś:
    http://img29.imageshack.us/img29/4217/zamwieniedlakincaidpng.png
    Mam nadzieję, że Ci się podoba c: Jeśli chcesz, abym naniosła jakieś poprawki, pisz pod najnowszym postem na moim grafiku. Dam Ci części szablonu, kiedy już go zaakceptujesz.

    Pozdrawiam,
    alatum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie białe paski? o-o' U mnie jest wszystko ok.
      Kolor tła zewnętrznego to 03010b.

      Usuń
  3. Ojej, dziękuję, naprawdę, podbudowałaś mnie mocno i nakręciłaś na pisania ;) Troszkę mi wena uciekła ostatnio, ale wczorajsza noc spędziłam z zeszytem, więc już niedługo myślę dodam coś nowego. Tak historia toczy się za mną od dawna i mam nadzieję, że wytrwam w opowiadaniu jej do końca ;)

    Wybacz mi przy okazji, że teraz nie zapoznam się z Twoją twórczością - mam dzisiaj kolędę i latam po mieszkaniu zbierając ubrania, które porozrzucane są w dziwnych różnych miejscach... :P Ale mam wolny wieczór, więc wpadnę z całą pewnością poczytać! ;)Już nie mogę się doczekać. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Hyhyhy, fałszywy alarm, księdza dziś nie będzie! :D

    No cóż, bardzo z tego powodu ubolewam, jednak historia o zmbie dodała mi stada otuchy!
    Nie można się od tego oderwać, no jak Pana kocham, miałam wreszcie iść zrobić sobie sniadanie, skoro nikt nie wpada z wizytą, a tymczasem siedzę tu głodna, nie czuła na protesty żołądka i się jaram! :D Nie przepadam za trupami (hehe a kto przepada), ale dziewczyno! Jak Ty barwnie to rozpisałaś! Wszystko widziałam, grabarza, szkołę, Wybrańca, boisko, martwe potwory, kotłownię, all! Wyraźnie jakbym była na miejscu wydarzeń! Świetnym operujesz słownictwem, z przyjemnością będę śledzić Twoją historię. Kurrka, no jak już ludzkość kaput to co teraz???? Nie każ mi/nam czekać nazbyt długo! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja lubię krew przy kolacji <3 Wszystko tak pięknie opisałaś, że keczup na szynce jawi mi się jak resztki mojego leniwego kota...

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę, favikona zamówiona dla Ciebie:
    http://img812.imageshack.us/img812/8805/favkincaid.png
    Przepraszam, że tyle czekałaś. Ostatnio mam urwanie głowy. Zdjęcie gipsu, konkurs własnego wiersza, egzaminy próbne, przyjazd chłopaka... Ach, dużo tego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam to po raz 20 i cały czas sprawia mi to taką przyjemność jak za pierwszym razem :>

    OdpowiedzUsuń
  8. Zostałaś norminowana przeze mnie do Liebster Award ;)
    www.kin-z-otogakure.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Zmobie, Zmobie, Zmobie... Troszeczkę nie podobają mi się opisy zwłok, bo wolę naprawdę realistyczne (w końcu przyszły antropolog sądowy musi czymś się zadowolić). Ale ogólnie ciekawy temat, bo co będzie dalej, skoro ludzkość zginęła? Jakoś tak myślę, że ten chłopak (mimo że jest martwy) będzie miał jeszcze jakieś znaczenie. Poza tym, dlaczego "on" itp. jest z dużej litery? :)

    // rozgrzesz-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. No to teraz czas odwdzięczyć się za twój komentarz na temat mojego prologu. Na wstępie powiem Ci, że to przerażające :D Czułam się jakbym tam była. Czułam ten strach i histerię. Powiem ci ,że ja też strzeliłabym sobie prosto w łeb bez gadania. I ja też nie lubię tego, że w tych wszystkich filmach o końcu świata to główny bohater zwykle ratuje świat. No jednak mój komentarz jest bardzo krótki i wgl, ale wybacz, lecz nienawidzę pisać komentarzy, bo nigdy nie wiem co w nich zawrzeć

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine